czwartek, 28 kwietnia 2016

Czarnobylska modlitwa.

  
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Ostatnio wpadła mi w ręce książka Swietłany Aleksijewicz "Czarnobylska modlitwa", akurat w trzydziestą rocznicę katastrofy w Czarnobylu. Wywarła na mnie tak ogromne wrażenie, a raczej przerażenie, że nie mogę przestać o niej myśleć.
 
 Opowieści  świadków katastrofy w elektrowni, mieszkańców okolic, likwidatorów, dzieci jest tak wstrząsającym świadectwem tamtych dni, że na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Jest odkłamaniem wszystkiego, co słyszałam do tej pory o Czarnobylu. Oprócz suchych faktów i liczb najbardziej zapamiętałam rozpacz i dezorientację tych ludzi, którzy przez długi czas po katastrofie byli oszukiwani i pozostawieni bez pomocy, a wręcz narażeni na ogromne niebezpieczeństwo. Absurdy o jakich opowiadają świadkowie wydarzeń po prostu nie mieszczą się w głowie. Z jednej strony mają żal do rządu o to, że nie zadbał o należyte zabezpieczenia przed skutkami promieniowania, a z drugiej do samych siebie za bezsensowne bohaterstwo, pchanie się na siłę tam, gdzie było największe zagrożenie. Mówią o sobie "radzieccy ludzie". Zdolni do ogromnego poświęcenia dla idei. Z karabinem na czołgi, a z łopatą na atom.  Ta ofiarność tkwi w nich z dziada pradziada. Zawsze zdyscyplinowani i podporządkowani władzy. Wielu z nich zostało wręcz zmuszonych do udziału w likwidowaniu skutków katastrofy. Taki czas i ustrój, że na każdego znaleźli sposób.
 
 Nikt nie pytał o odzież ochronną. Strażacy w zwykłych ubraniach pojechali gasić pożar reaktora. Wszyscy umarli po czternastu dniach. Najbardziej wstrząsająca w całej książce jest chyba opowieść żony jednego ze strażaków. Mimo zaawansowanej ciąży dniem i nocą czuwała przy umierającym w potwornych męczarniach mężu. Lekarze i pielęgniarki starali się jak najmniej przebywać w pobliżu "obiektu radioaktywnego". Czarnobyl zabił nie tylko jej męża, ale i córeczkę, która ściągnęła na siebie szkodliwe pierwiastki, ocalając tym samym matkę. 
 
To opowieść nie tylko o cierpieniach fizycznych, chorobach i umieraniu, ale i zmianach w psychice i nastawieniu do świata i przyrody. Wielu ludzi nie rozumiało, co to jest to zabójcze promieniowanie, którego ani nie widać, ani nie czuć. Przed czym tu zatem uciekać ze swojego ukochanego domu? Wielu zatem wracało po ewakuacji do swoich gospodarstw. Tutaj byli u siebie. Bezpieczni, spokojni, w gronie ludzi, którzy doświadczyli tego samego, a tam na zewnątrz byli "tymi z Czarnobyla". Zarażonymi. Mimo zagrożenia i zatrucia ziemi i powietrza nadal uprawiali rolę. Nie wierzyli, że natura, z którą do tej pory żyli w zgodzie, może im wyrządzić krzywdę. Jedli skażone owoce, warzywa i mięso.  Jedni robili to żeby mieć z czego żyć, a inni..... bo tak kazała władza. Na miejsce wysiedlonych mieszkańców przywożono robotników przymusowych. W końcu plan musi zostać wykonany, a kołchoz jakoś funkcjonować! Tutaj promieniowanie, które przekracza wszelkie normy, a tam orzą pole, zbierają ziemniaki, koszą zboże.
 
I tak absurd za absurdem. Likwidatorzy kopią wielkie doły w ziemi tzw. mogilniki, gdzie zakopują.....skażoną ziemię, całe domy, lasy. Krajobraz po prostu księżycowy. Po to, by nie wynosić ze skażonej strefy żadnych przedmiotów, i nie roznosić "zarazy". A i tak wiele z nich zostało rozkradzionych i trafiły na bazary do różnych miast kraju.
 
 Całe ekipy likwidują domowe zwierzęta. Strzelają do bezbronnych psów, kotów, krów, prosiaków. Nie wolno spożywać skażonego mięsa, ale i tak świecące kiełbaski i szyneczki trafiały na stół niejednego rosyjskiego domu. I chyba nie tylko rosyjskiego.
 
 Władza uspokajała, że to był zwykły pożar i nie ma żadnego zagrożenia. To nic, że dozymetry szalały i brakowało na nich skali. A odzież ochronna? Jaka odzież? Bawełniane maseczki na twarz, gumowe płaszcze i rękawiczki i do roboty! Często też nawet i te nie były wydawane z magazynów. Za szybko się zużywały albo nikt nie chciał ich nosić. Byli i tacy, którzy po pracy zdejmowali uniformy, a potem w słoneczku wylegiwali się na skażonej trawie pogryzając napromieniowane jabłka. Zapijali dużą ilością wódki szkodliwe pierwiastki i trwali w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku wobec ojczyzny. A ojczyzna potrafiła się odwdzięczyć. Za pracę przy ciężkich warunkach wypłacano bardzo wysokie wynagrodzenie. Można było za nie kupić telewizor lub nawet samochód. Za cenę życia. 
 
Smutne opowieści najmłodszych, którym odebrano dzieciństwo. Dlaczego nie można kąpać się w rzece, biegać po lesie i łące, zrywać kwiatów, biegać na boso po trawie i skakać w kolorowych, bo radioaktywnych kałużach. Tak szybko przychodzi dorosłość, kiedy świat zamyka się w szpitalnych ścianach, dookoła cierpią i umierają koledzy.
 
To zarażenie Czarnobylem jest jak napiętnowanie. Na zawsze pozostanie w świadomości tych ludzi, a szczególnie kobiet które nie chcą zakładać rodzin i rodzić potworków.
 
Świat dopiero po wielu latach odkrył, przynajmniej częściowo,  prawdę o tamtych wydarzeniach i ich skutkach. Pierwotnie utrzymywano, ze zmarło tylko 35 osób. Liczby są jednak tak przerażające, że do tej pory trzyma się je w tajemnicy. Na miejsce katastrofy trafiło 800 tysięcy żołnierzy i likwidatorów. W latach 1990-2003 zmarło ponad 8 tysięcy ludzi pracujących na miejscu katastrofy, po 2 dziennie....  
 
Ja z tamtego czasu pamiętam obrzydliwy smak płynu lugola i strzępki informacji i ostrzeżeń, które dorośli po cichu sobie przekazywali. Nie wychodzić zbyt często na dwór, nie opalać się, nie taplać w kałużach, nie kupować świeżych warzyw i owoców, a już na pewno szczawiu, grzybów i jagód, dwa razy gotować ziemniaki, nie suszyć prania na dworze. Czy to w czymś nam pomogło? Tego nie wiem. Czy byliśmy wystarczająco daleko od śmiercionośnego promieniowania? Wydawało mi się, że zwalanie winy za wszystkie choroby na Czarnobyl to zwyczajny wymysł. Jak nie wiadomo skąd się coś przypałętało to najlepszym wytłumaczeniem był Czarnobyl. Pewnie, że są też inne przyczyny, które niesie ze sobą rozwój cywilizacji, ale po przeczytaniu tej książki czuję, że ta katastrofa na zawsze nas zmieniła. Świat już nigdy nie będzie bezpieczny, ale to my sami jesteśmy dla siebie największym zagrożeniem.
 
Czarnobyl już nigdy nie będzie zdrowym miejscem. Sarkofag wybudowany wokół reaktora nie stanowi należytej osłony. Trzydzieści lat działania słońca, wiatru, deszczu spowodował znaczne zniszczenia w obudowie. W planie jest wybudowanie kolejnej osłony, tym razem skuteczniejszej. Miejmy nadzieję, że zdążą przed kolejną katastrofą, której skutki będą znacznie poważniejsze od tych, które spowodowała pierwsza.
 
Jedni się boją, a inni..... Jeżdżą na wycieczki do skażonej strefy. Można się wtedy pochwalić znajomym...odwagą, czy lekkomyślnością?
 
Niestety nie wyciągamy z tego żadnej nauki. Mimo, że przyroda kolejny raz nam pokazała, że nie da się jej ujarzmić na własne potrzeby. Chyba jedynie robiąc krzywdę samemu sobie. 
 
 
 
 

wtorek, 26 kwietnia 2016

Prawdziwa perełka.

 
 
 
Kto ma ochotę na przepiękną wędrówkę, niech podąża moimi śladami i zajrzy do Krzeszowa. To nie jest perełka, tylko prawdziwa perła baroku.
 
 
 
 

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Wiosenne trele morele.

Cały tydzień czekałam na weekend, żeby wreszcie wyruszyć w plener i poszukać prawdziwej wiosny. Oczywiście, jak na złość sobota była deszczowa i zimna. W niedzielę jednak zacisnęłam zęby, ubrałam kurtkę z kapturem, tak na wszelki wypadek i ruszyłam wreszcie na spacer. Parkowe alejki niestety nie zachęcały widokami. Zamiast wiosennych kolorów było przenikliwe zimno, gołe drzewa, a niektóre nawet jesienne.
 
 
 
 
I tak kręciłam się w kółko, to tu to tam, a mąż cierpliwie obserwował mnie z ławki i czekał, aż się zmęczę. W końcu wpadł na genialny pomysł, żeby odwiedzić naszą palmiarnię. W ciepełku i dużej wilgotności, która osiadała nam na okularach, spacerowaliśmy wśród egzotycznych roślin i ptaków. 
 
 
 
 
 
 
W budynku są nie tylko ogromne palmy, sięgające dachu, ale i pokaźna kolekcja kaktusów i innych roślin, które widziałam pierwszy raz w życiu.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

 Najbardziej jednak zafascynowały mnie ptaki, które z ochotą pozowały do zdjęć.
 
 
 
 
 
 

 
 
 
 
 
 
 

Nie wszystkie były jednak zainteresowane gośćmi. Jedna z papug stwierdziła, że ma przerwę na drugie śniadanie i nie życzy sobie, żeby jej przerywano. Kilka razy podchodziłam do jej klatki, a ona ciągle siedziała z głową w korytku.
 
 
 
 
 
 
Ptaki mają bardzo czułą opiekunkę, która nie szczędzi im miłych słów i pieszczot. Szczególnie Amazonka "Balbinka", która z ochotą nastawiała łepek do głaskania i głośno protestowała, kiedy opiekunka odchodziła od klatki.
 
 
 
 
 
 
W największej klatce mieszkają Ary Błękitne "Marian" i "Hela", które ani na chwilę nie opuściły swojej kryjówki pod samym sufitem, tak były pochłonięte sobą.
 
 
 
 
 Posiedzieliśmy jeszcze chwilę przy wodospadzie. Szum wody i widok kolorowych rybek podziałał na nas wręcz rozleniwiająco.
 
 
 

 
 
 
Opuściliśmy jednak ciepłe pomieszczenie, ponieważ chcieliśmy jeszcze obejrzeć teren wokół palmiarni.
 
 
 
Ogród jest podzielony tematycznie, a zaczyna się od Ogrodu nowoczesnego.
 
 
 
Najbardziej jednak zauroczyła nas część z klatkami ptaków.
 
 
Na nasze powitanie paw zrobił nam ogromną niespodziankę i zaprezentował przepiękny ogon. Mieliśmy dużo szczęścia, bo nie robi tego zbyt często.
 
 
 
Próbowałam przez gęstą siatkę zrobić mu kilka zdjęć. Chyba to polubił, bo dosyć długo kręcił się z rozpostartym wachlarzem.
 
 
 
A później dostojnie wędrował przy ogrodzeniu ciągnąc za sobą kolorowy tren.
 
 
 
 
 
 
 
W tej samej klatce mieszkają również włochate kurki, które bardziej przypominają króliki.
 
 
 
 
 
Kolejnym dumnym ze swojego upierzenia mieszkańcem ogrodu jest Bażant Złocisty.
 
 
 
 
 
 
 
 
Oczywiście jego partnerka nie wyróżniała się zbytnio swoim wyglądem. Ot taka szara myszka lub może bardziej kura domowa :) Założę się jednak, że ma wiele innych zalet i nie musi się puszyć kolorowymi piórkami. :)
 
 
 
 
I kolejni panowie dumnie prezentujący swoje barwy.
 
 
 
 
 
 
Wzdłuż alejki ustawiono rzeźby, które wykonano z powalonych w czasie wichury drzew. Przypomnę, że trąba powietrzna, która przeszła nad Legnicą w 2009 roku, niemalże zrównała park z ziemią i zniszczyła wiele pomników przyrody. Te rzeźby to bardzo dobry pomysł aby upamiętnić tamten czas.
 
W ogrodzie jest też wiele miejsc do odpoczynku. Oprócz wiat wygodne leżaczki, które zachęcają do leniuchowania. Już mamy plan na letnie popołudnia.
 
 
 
Palmiarnia i teren wokół niej wymagają jeszcze wiele pracy, ale widać, jak zmienia się na lepsze. Mam nadzieję, że za jakiś czas zaprezentuję ją w nowej odsłonie.
 
 
 
 
I tak byle jak zapowiadający się spacer, zamienił się niespodziewanie w fascynującą barwną wędrówkę. Kolejny raz stwierdzam, że przyroda tworzy najpiękniejsze rzeczy, niepowtarzalne w kształcie i barwie, zaś człowiek może być tylko obserwatorem i naśladowcą. 
 
 
 
 
 
 

środa, 13 kwietnia 2016

Sezon zamkniętych serc.

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Szukałam ostatnio jakiejś naprawdę wciągającej lektury. Takiej, która nie znudzi mnie po kilku stronach, ale zachęci do czytania nawet po północy. Przejadły mi się chwilowo powieści historyczne i kryminały ociekające krwią.  Zachęcona ciekawymi recenzjami sięgnęłam po książkę mojej blogowej koleżanki Wioletty Leśków-Cyrulik "Sezon zamkniętych serc". Znalazłam w niej właśnie to, czego szukałam i pochłonęła mnie całkowicie. Książka od pierwszej do ostatniej strony wypełniona uczuciami. Pozbawiona ckliwości, banału i mdłej, przewidywalnej, harlekinowskiej romantyczności. Skłania natomiast do refleksji nad tym, czym jest prawdziwa miłość. Czasami mylona z przyjaźnią lub oparta na strachu i zobowiązaniu w stosunku do partnera.  Kolejne strony odkrywają przed czytelnikiem tajemnice bohaterów i powoli dowiadujemy się, co ich skłoniło do porzucenia dotychczasowego życia i ucieczki przed przeszłością. Niby wszystko powinno być oczywiste. Wyjazd z rodzinnego kraju, odcięcie się od trudnej przeszłości, nowe miejsce, ludzie, nowy optymistyczny początek. Okazuje się jednak, ze życie nie jest tak proste, jak by chcieli. Uczucia kierują głównych bohaterów w zupełnie inne strony i gmatwają wszystko. A może właśnie układają tak, jak powinno być? Jeżeli chcecie przeczytać pasjonującą lekturę i odkryć różne odcienie miłości, sięgnijcie po "Sezon zamkniętych serc". Autorka zabierze Was w podróż, w której, w magiczny sposób, zamknięte serca zaczynają się otwierać. Lektura w sam raz na wiosnę.

środa, 6 kwietnia 2016

Zawrót głowy.

Opanował mnie wiosenny zawrót głowy. Przesilenie zazwyczaj dopada mnie już w lutym i szybko mija, ale chyba nie potrafię się przystosować do zbyt gwałtownych zmian temperatury. Skacze, jak szalona od 10 do raptem 24. I jak tu nie mieć zawrotów głowy. O największy przyprawiła mnie jednak pewna cudowna istota, która oddała mi swoją "lustrzankę". Jestem zachwycona, bo mój "kompakcik" już siada totalnie, a plamy na matrycy obrzydzają każde zdjęcie. Oczywiście natychmiast musiałam wypróbować "nowy" sprzęcik, naturalnie zanim przejrzałam instrukcję. Jak to ja. Wolę praktykować, zamiast siedzieć i czytać. Jedno, co muszę na pewno to wzmocnić mięśnie rąk, bo "lustrzaneczka" trochę waży :) Wczoraj przywiozłam kilka fotek z pierwszego wiosennego spaceru po parku. Próbowałam wycisnąć z krajobrazu coś ciekawego, ale nie było to łatwe. Jest jeszcze zbyt łyso i mało kolorów.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Nie wszystkie zdjęcia mnie zadowoliły, dlatego sięgnęłam jednak  po instrukcję i obfotografowałam balkon.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Bratki wystawiają buzie do słonka i cieszą oczy.  Jeszcze tylko pelargonie czekają na swoje miejsce w skrzynkach i sezon balkonowy będę mogła uznać za otwarty. Już się nie mogę doczekać, kiedy zakwitną i kaskadą zakryją balkon.
 
 
W tym roku szybciej zaczynam obsadzać balkon, bo muszę jakoś pospieszyć wiosnę do działania. Niech kolorowe widoki idą w parze z prawie letnią temperaturą.