poniedziałek, 30 marca 2015

Powoli, ale do przodu.

Zawzięłam się kolejny raz i powoli się podnoszę. Postanowiłam, że jakaś tam polineuropatia nie będzie pluć mi w twarz :). Joga zaczyna działać. Nie staję jeszcze na głowie i nie dyndam głową w dół z sufitu, ale wszystko przede mną. Chociaż chyba niedługo zacznę się pod nim unosić, bo jestem napompowana ziółkami wszelakimi, jak balon. Poza tym ciągle z zazdrością oglądam tancerzy z You Can Dance i chociaż nie będę fikać tak, jak oni, to chociaż szpagat sobie zrobię. Dla poprawienia humoru i wygody zakupiłam płaściutki buty i zaczęłam je testować na leśnych szlakach. Wiosna wychyla głowę coraz śmielej. Lubię obserwować jej początki pełne wilgotnego i świeżego zapachu.





Wśród uschniętej trawy piękny żółty akcent.





Pierwszy raz widziałam młodziutki podbiał, który początkowo wzięłam za mniszka lekarskiego. Chyba muszę się bardziej zagłębić w świat roślin i ziół.







 
 
Tak wyglądały moje afrykańskie stokrotki, o wdzięcznej nazwie własnej osteospermum, trzy tygodnie temu.
 
 

Obecnie jest to już mały stokrotkowy las, który tylko czeka, żeby go wyprowadzić na dwór. Muszę jeszcze przeczekać nocne przymrozki i porywy zimnego wiatru, który dzisiaj wyjątkowo szaleje, podobnie jak biomet.













W międzyczasie plotę frywolikową serwetkę. A raczej plotę pruję, plotę pruję, plotę.........I wciąż sobie powtarzam, że nie od razu Kraków zbudowano :) Oczywiście macham również ścierką to tu to tam w ramach wielkanocno-wiosennych porządków. Generalnie w tym roku się nie przemęczam. Skoro zdrowsi i silniejsi często odpuszczają stawanie na głowie w święta, to dlaczego ja nie mogę chociaż raz przystopować :D



poniedziałek, 23 marca 2015

Upadłam.


Mój kręgosłup znowu dał o sobie znać i to w bardzo bolesny sposób. Upadłam. Na oczach całego świata. Tak przynajmniej to odbieram. Kobieta, która pomogła pozbierać mnie z podłogi, zapytała z troską, czy może jeszcze jakoś pomóc. Nie, wszystko w porządku i znowu mój fałszywy uśmiech na twarzy. Tak, tak, pomóż mi! Wyrwij mi kręgosłup i nogi i wstaw nowe!!!

Mąż zamilkł. Z wrażenia….ze strachu, wstydu, poczucia winy. Kolejny raz nie zdążył zareagować i złapać mnie w locie. Ale niby skąd ma wiedzieć, kiedy ten lot, a raczej pad na plecy jest zaplanowany?! Nawet ja tego nie wiem. Bardziej nieprzewidywalne są chyba tylko godziny przyjazdów pociągów. Ja też siedzę cicho, tylko myśli wariują. Nawet mi się wyć już nie chce. Może tylko z bólu. Ledwo siedzę na poobijanych pośladkach i rozcieram przesunięty łokieć, który w ostatniej chwili próbował zawiesić moje ciało na kuli. Siniak na pół ręki przypomina barwą moje bratki.

I co dalej? A przecież już było tak dobrze! Ostatni spacer dał tyle nadziei. A tu taka piękna klapa. Oczywiście, że mogę się położyć do łóżka, wyć cały dzień, milczeć albo udawać martwą. Tylko wiem, że to nic nie pomoże. Wykopywanie się z czarnej dziury trwa o wiele dłużej, niż wpadanie w nią. Mam tylko żal, sama nie wiem, do czego lub kogo. Po prostu go mam. A może to miała być kolejna lekcja? Może tylko mi się wydawało, że coś robię dla swojego zdrowia, a tak naprawdę marnuję czas?  Nie chcę tych upadków, siedzenia w domu, kiedy taka piękna pogoda. Chcę życia, swobody, samodzielności i działania. Siedzenie na tyłku może i jest bezpieczne, ale nudne i dołujące i oczywiście nie w moim stylu. Chcę chodzić tak, jak dawniej i chyba znowu mam ochotę gryźć glebę, żeby tak się stało.

Wracam zatem do początku. Wiem, że kumulacja jogi, tai chi, ćwiczeń siłowych, medytacja i wszystkie metody, jakie do tej pory poznałam mogą mnie uratować. Chociaż trochę. Góry, lasy i buty na obcasie czekają na mnie z utęsknieniem, nie mniejszym, niż ja na nie.
 
 
 

poniedziałek, 9 marca 2015

Wreszcie.

Wreszcie jest ciepło, wreszcie świeci słońce, wreszcie znowu chce mi się żyć. Powoli wygrzebuję się ze smutku i marazmu i odnajduję radość z rzeczywistości. Powoli, ale mam nadzieję, że skutecznie i na długo wrócę do samej siebie. Do takiej jak lubię najbardziej. Z uśmiechem na ustach i radością w sercu.  Drżę tylko w obawie żeby znowu coś lub ktoś mnie nie zburzył, bo składanie w całość trwa bardzo długo. Głupie i niepotrzebne myśli, czarne wizje i przewidywania przychodzą łatwiej niż te wesołe. Odganiam zatem wstrętne wrony znad mojej głowy i wystawiam twarz do słońca, jak moje bratki na balkonie. To kwiaty dają mi największą radość. Uwielbiam patrzeć jak powoli rosną, wystawiając łebki na świat. Chucham i dmucham na moje maleńkie ziarenka, które niedługo mają być dorodnymi stokrotkami.





Są po prostu cudowne. Najchętniej siedziałabym cały czas i patrzyła, jak wynurzają się ze swoich skorupek, milimetr po milimetrze.







Wreszcie balkon wypełniają uśmiechnięte, kolorowe buzie bratków.







Siadam obok nich, wystawiam twarz do słońca i wdycham słodki, miodowy zapach. Kicham przy tym niemiłosiernie, ale nie pozwolę żeby alergia popsuła mi przyjemność.








Natomiast pod balkonem rozpanoszyły się krokusy.




W domu też unosi się kwiatowy zapach. Fajnie być kobietą :)








Najbardziej jednak nie mogę się doczekać leśnych kwiatów i małych, zielonych listków na drzewach. Niestety ostatni rekonesans przywołał mnie do porządku. Jeszcze za wcześnie. Ale ja już przebieram niecierpliwie nogami, bo marzą mi się cudowne wycieczki i spacery. Na razie ostro trenuję moje nóżęta, żeby były gotowe na sezon. Chciałabym znowu oglądać świat z bliska, dotykać go stopami, a nie tylko podziwiać z okien samochodu. Nie wiem, może dążę do niemożliwego, ale, jak to mówią nadzieja umiera ostatnia. Czasami jednak mam dosyć życia samą nadzieją. Chcę namacalnego dowody na to, że mogę, że potrafię, że dam radę! Bez bólu, zmęczenia i niemocy! Chcę żeby moją pierwszą myślą po przebudzeniu było "jak fajnie, że jestem i mam siłę i ochotę być dalej". Szukam zatem celu i dowodu, że warto, a raczej celów i dowodów, bo jeden to za mało żeby żyć pełną piersią. A tylko takie życie mnie zadowala.