czwartek, 7 marca 2013

ZUS a niepełnosprawni














ZUS poprosił mnie ostatnio na kontrolną komisję lekarską. Wiadomo, że spanikowałam. Zaczęłam się obawiać, czy mają ochotę na cudowne uzdrowienie mojej osoby, a tym samym pozbawienie świadczeń. Nie było wyjścia. Strach, strachem, ale jakoś zebraliśmy się z mężem w sobie i ruszyliśmy.

Dojeżdżamy na zastawiony po brzegi parking ZUS-u i z rezygnacją szukamy miejsca dla niepełnosprawnych. Jest! Na szczęście wolne, ale jedno jedyne na całą rzeszę chorych osób przybywających na komisje. Paradoks? Nie, raczej standard. Zastanawiamy się, co nas jeszcze niemile zaskoczy.

 Wejście do budynku na szczęście bez schodów. Toalety dla niepełnosprawnych niestety brak! Obecna bez żadnych udogodnień i z trudnym do obsługi zamkiem w drzwiach. Jak mnie później informuje pracownica „lepiej go nie zamykać, bo można się nie wydostać”. Fajnie!

 Ponieważ mamy jeszcze dużo czasu odbieramy numerek i próbujemy rozeznać, gdzie są gabinety lekarskie. Długi korytarz, na końcu drzwi otwierane brzęczykiem z rejestracji. Trzeba się spieszyć, bo rejestratorka trzyma guziczek bardzo krótko. Zdrowe nogi zdążą, a chore….. Siadamy więc w bufecie bliżej drzwi i czekamy aż wyczytają nasz numerek. Wreszcie. Brzęczyk, drzwi i kolejny długi korytarz. Mój gabinet na samiuśkim końcu. Boże zanim tam doczłapię, to będzie czas na kolejnego petenta!

Wchodzimy. Trzy lekarki. Biorą mnie w krzyżowy ogień pytań. Przeglądają, grubą jak encyklopedia, teczkę z dokumentacja medyczną, a mimo to wciąż podejrzliwie obserwują. Ich wątpliwości zostają rozwiane, kiedy zrzucam odzienie. Zaczynają mnie oglądać od stóp do głów, badać i mierzyć. Wreszcie widzę zrozumienie w ich oczach. Teraz zaczynają mieć wątpliwości w drugą stronę. Jak to możliwe, że jeszcze chodzę i oddycham? Wkracza mój mąż: to ambicja Pani doktor. Lepiej chyba walczyć niż leżeć w łóżku i czekać na śmierć? Wizyta zakończona pomyślnie. Jestem zamęczona.

Dawno nie nachodziłam się tyle, co w ZUS-ie!! Instytucji tak bardzo nieprzystosowanej.     

 

3 komentarze:

  1. Faktycznie, brak przystosowania to zmora i ogromne utrudnienie. A podejrzliwość i rutyna lekarzy mogą naprawdę zniechęcić do czegokolwiek. Ale grunt, że Mąż stanął na wysokości zadania. Dobrze mieć kogoś takiego obok :)

    Pozdrawiam i dużo, dużo, duuużo sił życzę! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo! Ja również się cieszę, że mam tak ogromne wsparcie. Dlatego niestraszny mi nawet ZUS ;)!

      Usuń
    2. ^^
      trzymam kciuki za Ciebie :)

      Usuń